Thursday, 31 December 2020
Ulica Sylwestra Bosia. Opowieść sylwestrowa.
Thursday, 17 December 2020
O wodniku Zdenku i meliorancie Zenku – baśń gryficka
Thursday, 1 October 2020
Gdzieś za Słowikowem, gdzieś za Mokronosem…
Monday, 31 August 2020
Ździchu...
Monday, 3 August 2020
Róża pod zamkiem
Stare Drawsko.
Róża pod zamkiem.
Czy mi się to wszystko śni?
Wylazła z wody róża i na dziesięciu odnóżach, okazując się w istocie blaszanym Hindenburgiem, posuwa się w stronę drahimskiego zamczyska!
Prawie jak z obrazu Salvadora Dali, ali…
Zdjęcie potwierdza, że działo się to naprawdę!
Jakże surrealistycznymi przygodami częstuje nas czasem zwykła przejażdżka po Zachodnim Pomorzu!
Friday, 31 July 2020
Reska Nostalgia
Tuesday, 23 June 2020
Połczyn Zdrój - Skarby Środkowopomorskie
Legenda o Połczynie
Tuesday, 16 June 2020
Przystanek końcowy
Nic.
Jak bezprzyjaźni przyjaciele…
Monday, 8 June 2020
Ińskie Karaiby czyli przygody Ślązaków w Ińsku.
"Ciężka je rzyć, ale trza żyć..."
Dawojno mietutaj!”. Na to piracina zbladł niczym żagiel na słońcu, i rzekł, zezując na płetwala:
ślamazarnie ku swej lubej Baszce, na odchodnym rzucając sentencjonalnie w tłum:
Tuesday, 2 June 2020
Resko - miasto zakochanych syrenek i paskudnych żon...
Baśń o reskiej Syrence i biednym wędkarzu.
Resko...ach, Resko jedyne...
W zgrzebnej komunalnej kamienicy żył niegdyś ubogi wędkarz. Nie był on wędkarzem z wyboru. Wolał być bramkarzem. Śniła mu się obrona bramki ukochanej „Mewusi”.
Ale zła połowica szybko wybiła mu to z głowy. „Za staryś już na sport futbolowy!” – orzekła. Na co on – że mógłby przecież trenować z reskimi oldbojami. „Te reskie oldoboje, to są ino opoje!” – ucięła zła żona. I kupiła mu tanią wędkę, przykazawszy by zamiast marzyć o piłce, zaczął wyławiać grube ryby z Regi.
W ten sposób – pomyślała – spokój będzie w domu
miała, a stary czasem rybkę na obiad przyniesie, a może nawet i
jaki zarobek z tego będzie. Ale kiepski był z niego wędkarz. Czemu
się dziwić nie należy, gdyż nim do Reska przybył, wiódł życie
Beduina na Pustyni Błędowskiej. Lecz że kapeć już od lat wielu
go przygniatał, tedy szedł z wędką aż pod Świergotki, po drodze
jeno tęsknym wzrokiem zerkając na rozkrzyczany stadion, gdzie dzień
w dzień trenowali dzielni oldboje „Mewusi”.
Tam, na Świergotkach, usłyszał był razu pewnego jak coś dużego do wody chlupnęło. Od razu domyślił się, że ktoś spadł z rozklekotanego dziurawego mostu. Co sił pognał na pomoc. Zobaczył unoszonego przez bystry nurt Regi staruszka. Beduinem pustynnym będąc, pływać nie potrafił, lecz siły sporo wciąż mając, wyrwał mocną żerdź z polnego ogrodzenia i podał ją starowince, dzięki czemu uratował mu życie. Chciał jeszcze ognisko rozpalić, by zziębniętego dziadka rozgrzać, ale ten żachnął się jeno: „Zgorzeć mnie chcesz?! Nie widzisz, że ja cały z chrustu jestem?!”. Teraz dopiero dobry wędkarz pojął, że ma przed sobą nie wiekowego człeka, a Licho Leśne.
„Powiem ci w tajemnicy – rzekło Licho – że jak chcesz złapać naprawdę cenną rybkę, powinieneś jeszcze dalej pójść: aż za Żerzyno, tam gdzie jest starego mostu ruina. Tam wędkę swą zarzuć, a nie pożałujesz”. Po czym rozwiał go wiatr nielichy.
Syrena 102
Kiedy jednak mu stara wciąż tak truła i truła, polazł znów pod most zwalony i wędzisko w toń Regi zarzucił. I znów wyciągnął złotą rybkę. „Co tym razem?” – warknęła. „Mam Syrenkę, ale nic to w moim życiu na lepsze nie zmieniło, bo mojej połowicy, by się bogactwa jeno marzyły”. A ona – rybcia - znów mu poradziła, by zagrał w Totka. Tym razem wygrał biedny wędkarz całego miliona. Za który kupił był i pralkę i telewizor. A nawet i domek jednorodzinny postawił. Myślałby kto, że dzięki temu wreszcie spokój uzyskał. Lecz byłby w błędzie, bo wtenczas dopiero się stara rozkręciła. „Z tego miliona, to jeszcze na merca, albo choćby na fiata starczyć powinno, a nie byle Syreną wstyd sobie po mieście robić!” – wierciła mu dziurę w brzuchu. A tak złośliwie wierciła, że w końcu po raz trzeci poszedł pod ruiny wiadomego mostu. I znów wyciągnął z toni Regi złotą rybkę. „A teraz? – zapytała – Dobrze się zastanów, bo czwarty raz już się wyciągnąć nie dam!”. „A teraz spraw, złota rybko, by moją starą i wszystkie jej życzenia szlag trafił!”. I gdy wracał do domu, usłyszał syrenę… strażacką. Gdyż zawezwany szlag trafił w jego domek, spopieliwszy wszystko co w nim było – a zatem i też jego połowicę. Jemu tylko Syrenki ukochanej żal było. A że żalu innego uczciwie okazać nie umiał, to ludziska pomyśleli, że sam ów szlag na dom sprowadził, konstruując bombę benzynową na pohybel swej starej. Zaraz i się zawistni świadkowie znaleźli. Tedy prokurator z samego województwa w stalowej Warszawie przysłał po niego panów smutnych, a wielkich jako szafy pancerne w banku spółdzielczym. Załadowali go do wozu onego, ale w kajdanki go nie zakuli, bo wyglądał przecie mizernie, jak na Beduina z Pustyni Błędowskiej przystało. Kiedy jednak już Resko opuszczali, jadąc pod górkę drogą na Płoty, nagle zwalił się przed autem krzak. Kierowca zahamował, samochodem wykręciło i polecieli ze skarpy na łeb na szyję. Warszawa to był wóz pancerny, więc nikomu się nic szczególnego nie stało, ale gdy tylko się wygramolili z niej, ów krzak złowrogi z drogi na nich wleciał. A to wcale krzak nie był, a Licho Leśne.
„Uciekaj! Uciekaj co sił!” – zawołało wprost do ucha biednego wędkarza. I ten pognał co sił w stronę Regi. Pachołki prokuratorskie, poobijane, dognać go nie zdołały. Ale w ostatniej chwili któryś z nich wypalił z pukawki. Wędkarz, z przestrzelonymi plecami stoczył się był do Regi… A tam wzięła go w ramiona jego ukochana Syrenka, która z automobila z FSO przemieniła się w piękną dziewczynę z rybim ogonem. On sam został topielcem. I od tej pory żyli szczęśliwie. I żyli by zapewne w toni Regi do dnia dzisiejszego, gdyby jego stara tak nie dopiekła władzom Piekła, że ją z hukiem zeń wywalono. Pojawiła się tedy jako zjawa piekielna nad Regą i nawrzeszczawszy, że nie pozwoli swemu ślubnemu żyć na kocią łapę z pierwszą lepszą zdzirą, zabrała go do zgliszczy ich domku, gdzie do dziś go więzi. Straszą tam dniami i nocami ku przerażeniu zabobonnych Reszczan. A biedna Syrenka, co przecież wędkarza ukochała, pojawia się czasem przy reskim młynie, śpiewem swym syrenim ogłaszając, iż wciąż czeka na kochanka, któremu być może kiedyś wreszcie uda się zrzucić ciężkie małżeńskie okowy…
Saturday, 23 May 2020
Z trzech rur...
Z trzech rur…
Monday, 18 May 2020
Legenda spod Świdwina...
Tedy, kiedy razu pewnego, czasu już z dawna dawnego, przejeżdżał był profesor Kancerowicz przez Krainę oną, zmierzając pięknym powozem z grodu Kapusty (a ściślej: Brukselki) do grodu Kołyski
(a ściślej: a mniejsza z tym…!), napadli byli na niego, pragnąc mu skórę drogocenną profesorską na wzór wschodnio-azjatycki zdrowo wygarbować. Nie na darmo jednak sławny profesor grywał co wieczór w squasha, a jeśli nawet i za kołnierz nie wylewał, to przecie nie taniego 20-letniego łyskacza, a tym bardziej pospolitą starkę 50-latkę, ale zwykle trunek szlachetny: burgundzki lubo burboński – toteż i kondycję posiadł był doskonałą niczym szybkobiegacz amerykański kondycjonowany słusznie i skutecznie. Tedy i wnet zmylił pościg jaki za nim miejscowa hołota wiodła. I oddaliwszy się od swej pięknej kolaski zbiegł był chyżo w pobliskie laski…
Na to i jakby szatan czekał, bo nim chwilka – co w takich okolicznościach wieczność trwa – minęła, stanął przed obliczem wielkiego Kancerowicza bies we własnej osobie i zagadał językiem – czego się na tych terenach można było spodziewać – szwabsko-należytym:
„Nieuczciwie panie zagrywacie, bo duszy już przecie od dawna nie macie. Ale wezmę od ciebie tegoż oto szwajcara – sprawnym ruchem ściągnął był z przegubu kacerowiczowego Patka (prezent od pewnego wdzięcznego z Hameryki dziadka) – w zamian zaprowadzę ciebie, kochaniutki, na przyjęcie jakie tu w swoim pałacu wydaje dziś sam lord Nothing! Co prawa, brak tobie odpowiedniego stroidła wieczorowego, lecz ów dostojny pan mym przyjacielem jest, tedyś i ty w jego oczach nie byle pies!”.
I powiódł go przez las ciemniejący w stronę nieodległego pałacu. Cóż…, można i Patka przeboleć, kiedyś pomiędzy arystokratów wprowadzon.
I zrozumiał że go diablisko pomorskie podle oszwabiło…! Arystokraci bowiem okazali się miejscowymi pijaczkami – ów lord był bezdomnym włóczęgą, który w ruinie pałacowej na klepisku po dawnej sali balowej urzędował, chateau tegoż niby barona nędzną chatą krytą rozpadającym się eternitem było, a tenże którego von Blockiem zwali w brudnym bloku popegerowskim pomieszkiwał. Przyjęcie okraszono zaś zwierzyną skłusowaną i siwuchą zbimbrowaną, zaś o płci pięknej na nim obecnej wolał Kancerowicz nawet i w myślach swych zmilknąć, bowiem wszyscy znali go jako wyjątkowego estetę. Tako i złorzecząc czystą żywą polszczyzną-klnąwszczyzną, wyniósł się był profesor Kancerowicz z ruiny po angielsku – boso, w podartych portkach i zgałganiałym kubraku, bez pamiątkowego szwajcara i obłego portfela, któren wczorajszej nocy przegrał, rżnąc w karciochy (nie szło mu, gdyż go dym podłej fajury odurzył).
Złorzecząc na Szwaba, co go tak oszwabił, powędrował był Cudotwórca Kancerowicz na Zachód – bo innej drogi nie znał…
Wednesday, 13 May 2020
Monday, 11 May 2020
Popular Posts
-
…przedziwne znad Nilu, znad Tybru cudowne, dunajskie prześliczne, zaś reńskie wyniosłe… …lecz sercu jest droższa pstryknięta nad Regą fotka...
-
W czasie gdy robiłem to zdjęcie przysiadł się do mnie na pomoście w Starej Dobrzycy czerstwy jegomość z niedopitą flaszką Bosmana w ręku. ...
O blogu słów kilka
Blog Archive
-
►
2022
(12)
- ► 11/06 - 11/13 (1)
- ► 09/18 - 09/25 (1)
- ► 09/04 - 09/11 (1)
- ► 08/28 - 09/04 (2)
- ► 08/21 - 08/28 (1)
- ► 08/14 - 08/21 (2)
- ► 08/07 - 08/14 (2)
- ► 07/24 - 07/31 (1)
- ► 05/29 - 06/05 (1)
-
►
2021
(6)
- ► 10/31 - 11/07 (1)
- ► 10/17 - 10/24 (2)
- ► 02/07 - 02/14 (1)
- ► 01/31 - 02/07 (1)
- ► 01/10 - 01/17 (1)
-
▼
2020
(17)
- ► 08/30 - 09/06 (1)