O kolejarzu stojącym na środku Stargardu opowieść prawdziwa.
Oj, ludziska kochane – wy nie wierzcie w te baje, że ktoś wam tego kolejarza odlał z brązu i postawił przed ratuszem na zlecenie magistratu dla waszej uciechy. Już dawno te czasy minęły, kiedy prostemu ludowi roboczemu pomniki stawiano. A i czegóż ten kolejarz na środku miasta lampą świeci, a nie pod dworcem PKP, a…?! A naprawdę było tak…
Służyła na stargardzkich kolejkach wąskotorowych – na trasie do Ińska i do Dobrej – jedna taka stara dziadyga, co za nic w świecie nie chciała odejść na emeryturę. Wiek ustawowy dawno nadszedł, a on dalej trwał na posterunku. Pan naczelnik zgodnie z prawem już lata temu powinien był odprawić starucha na zieloną łączkę, lecz że był człekiem nieco tchórzliwym, nie czynił tego. Dziadyga skutecznie zastraszał go argumentem, że jeśli odejdzie on, to za nim ruszą pozostali – i ci młodzi i krzepcy też. Gryzł się tedy pan naczelnik dniami i nocami straszliwie. Spać nie mógł, przez co majątek zostawiał w niemoralnych agencjach. Trawił zaś jedynie wtedy, gdy posiłkował się dużymi ilościami wspomagających płynów trawiennych marki „Gorzka Żołądkowa”. Słowem: cierpiał niewysłowione katusze. Aż wymyślił genialne rozwiązanie: jednym pociągnięciem pióra zlikwidował podstargardzkie kolejki wąskotorowe. I na wszelki wypadek załatwił sobie służbowego kopa w górę, do Wsiawy, czy jakoś tak… Nie miała tedy zredukowana dziadyga już kogo straszyć. Ale taki prosty chłopek nie popuści tak łatwo i zawsze pójdzie po rozum do głowy. Tako i zjawił się on przed obliczem prezydenta Stargardu, jęcząc niczym zarzynana na jego oczach linia wąskotorowa: „Paniewadza, zróbże pancoś!”. „Ale ja ni mogie… Cu ja mogie…? – głowa miasta bezradnie rozłożyła ręce – To ni w mojij kompytencji”. Taka odpowiedź jedynie rozsierdziła starego kolejarza: „Jakto?! – zawołał – Jesteśpan wadza, czynie?!”. I zagroził, że jak wadza nie uratuje wąskotorówki, to on stanie jak zamurowany, jak kamień twardy, stanie przed starym ratuszem i póty świecić będzie urzędnikom w oczy kolejarską latarką, póki na nie nie przejrzą. I tak też się stało…
Dziś już chyba nie ma żadnej nadziei na powrót wąskotorówek, zatem mieszkańcy Stargardu nie muszą się obawiać, że stary zgred zniknie z centralnego placu miasta. Ktoś może pokręcić nosem, zamarudzić, że to opowieść nieprawdziwa, bo przecież kolejarz trzyma w dłoni rozkład jazdy ze Stargardu do Poznania. Ale de facto jest to dowodem w sprawie, gdyż niejeden świadek widział jak dziadyga wymachiwał tymże rozkładem przed nosem zestresowanego prezydenta, wołając: „Jakto? To wielkiepolskie Pyry mogą do nas jeździć, a nasze ińskie Kozy już nie?! Aczemu toniby?!”. Dlatego zamiast myśleć o tym jakim to pięknym posągiem zostaliście obdarowani, wyobraźcie sobie ludziska kochane – jak miło by było… pędzić latem ciuchcią do Ińska i, popijając ukradkiem połczyńskie piwko, śpiewać „Hymn kolejarzy wąskotorowych”, mając za oknem widoczki pięknej Ińszczyzny… Ale… Jak to mówią bracia Czesi…? To se ne…?