Pomorski Przewodnik Turystyczno - Krajoznawczy.

Thursday 4 February 2021

Pewnej srogiej zimy… – część pierwsza.

W kraju, w którym teraz mieszkam spadło ostatnio jakieś ćwierć cala czegoś z grubsza podobnego do śniegu. Od razu stanęły lotniska, zatrzymano pociągi, auta snują się po autostradach z prędkością piechura (co nie przeszkadza im wpadać w poślizgi i marszczyć sobie karoserie). A ja marzę o zimie na serio… A mi się prawdziwie sroga zima przypomina. Jak tamta, sporo latek sprzed owej sławnej, zwanej „zimą stulecia”. Czekało się na tę zimę z utęsknieniem, jak na ciocię-czarodziejkę z dalekiej północy. Jeszcze do nas nie zaglądali Pani Chmurka i Pan Wicherek, nie wyczarowywali zimy magicznymi wskaźniczkami. Przyklejało się tedy przed spaniem nos do lodowatej szyby, wypatrując czy aby ze świstem wiatru nie zbliża się Ona, swą białą szatą rozpuszczając stalowe zimno nocy. Wtedy przegapiłem jej przyjście. Uczyniła to bowiem w środku nocy, kiedym pod bieluśką kołdrą, jak miś pod śniegiem, śnił niby jaki zdrajca o… wiośnie(!). Ranek jednak zacząłem radośnie! Przybliżam rozgrzane dziecięcą podnietą poliki do szyby, na której już kwiaty białe wymalował mróz. Wokół najczystsza biel. Tedy błyskiem wypijam obowiązkowe poranne mleko, chcąc jak najszybciej ulepić bałwana – jeszcze przed wyjściem do szkoły. Lecz nie czas teraz na lepienie – trzeba bowiem pomóc ojcu, który od samego świtu usiłuje przekopać w tym śniegu, wysokim już na wysokiego chłopa, kanał łączący nas z resztą Reska. Do budy już dzisiaj nie pójdę… Kiedyśmy dokopali się do sąsiadów słońce stało wysoko na niebie, a gdy społem doszliśmy do większej ulicy, było dobrze po południu. Dopiero co przeleciała Barbórka, więc ci wszyscy przekopujący się przez zaspy Reszczanie jawią mi się jako górnicy na przodku – tyle że jakby w negatywie: węgiel biały przerzucają i cali w tym węglu unurzani są jak śnieżne bałwany, jak yeti szukające szczęścia nad Regą. Resko przez jakiś czas wyglądało niczym miasteczko w Wysokich Alpach. Błąkać się trzeba było w labiryntach o wysokich, białych ścianach. Jeśli kto był nie nazbyt ostrożny, to na przykład: wracając z baru „Zagłoba” zamiast do domu, mógł trafić na MO – szczególnie jeśli wracał „pieskiem”, na czterech łapkach… Ale nikomu nie przychodziło do głowy zarządzanie stanu klęski żywiołowej. O, nie! Taka ostra zima dla większości była nie dopustem bożym, a bożym darem! Wkrótce ruszyły pasjonujące zimowe igrzyska. Naszą stolicą olimpijską był rejom ulicy Stodolnej. Na środku pastwiska, zwanego przez miejscowego gospodarza „koplem”, rozciągał się zamarznięty stawek, który pod odśnieżeniu przemienił się w świetną taflę lodową. Rozgrywaliśmy tam, do upadłego, do połamania kijów wyłamanych z pobliskich krzaków, zacięte mecze hokejowe. A kiedyśmy już w końcu padali na pyski, siadaliśmy na płocie, przy krzaku tarniny i przygryzając jej rześkie jagody, wodziliśmy wzrokiem za dziewuchami wycinającymi piruety i pistolety na śniegówkach. Obok były dwie trasy saneczkowe. Łagodna, lecz długa zaczynała się przy drodze wiodącej do domku rakarza. Miło się nią zjeżdżało – ale tylko dziewczynom i przedszkolakom. Prawdziwi faceci wybierali tę drugą – zjazd ze stromej skarpy nieistniejącego już wzgórza, które na starych, niemieckich mapach zwie się Szubienicznym (Der Galgen-Berg - rozplantowano je w latach 70-tych, zasypując przy okazji pobliski staw – nasze ukochane lodowisko, co zmusiło nas do uprawiania sportu hokejowego w skali iście gigantycznej: na rozlewiskach pod Leśną). Najbardziej zaś nieustraszeni, a może po prostu ci z lekka stuknięci, szli nad pionową ścianę, opadającą w kierunku pobliskiej zagrody. Stąd się nie zjeżdżało, tu się skakało. Oczywiście, bez nart. Brało się rozbieg i na progu, zaznaczonym wierzchołkiem słusznej brzozy, rzucało w przepaść. Lądowało się początkowo w głębokiej zaspie, a zatem w miarę bezpiecznie. Z czasem jednak zaspa zmieniła się w twarde klepisko. Że nikt się przy tym nie połamał – ot, zwyczajny reski cud… Liczyła się, jak to w skokach, odległość. Ale jak kto potrafił w powietrzu uczynić jakąś miłą dla oczu ewolucję, choćby tylko zamachać łapami jak orzeł, to dostawał dodatkowe punkty za styl. Były też jeszcze i inne konkurencje w naszej zimowej olimpiadzie. A przed samym końcem ferii zimowych najlepsi zawodnicy zostali uhonorowani wspaniałym kuligiem. Aby jednak za bardzo nie nudzić, napiszę o nim następnym razem. Niebawem.

0 comments:

Post a Comment

Linki

Twitter Facebook Instagram You Tube Behance wordpress RSS Feed Email Pinterest

Popular Posts

O blogu słów kilka

Drogi mają to do siebie, że zwykle plączą się niemiłosiernie. Moje drogi życiowe są zaś mocno splątane z zachodnią i środkową częścią Pomorza, które samo w sobie jest jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną Krainą Poplątanych Dróg. A dlaczego? Dowiesz się tego - wędrując drogami bloga mego!

Szukaj w blogu


About Me

My photo
Poplatanymi drogami idę przez życie...

Followers

BTemplates.com

Blogroll

About

Copyright © Kraina Poplątanych Dróg - kpdreskiego | Powered by Blogger
Design by Lizard Themes | Blogger Theme by Lasantha - PremiumBloggerTemplates.com